Notatka z Żałobnej Karty Kalendarza
MIRELA DZIEDZIECH
(1970-2018)
Udowodniła, że niepełnosprawność nie wyklucza aktywności, nie tylko twórczej. Należała do najzdolniejszych i najbardziej znanych artystek w swoim rodzinnym mieście. Z zamiłowania malarka, ale też nie rozstawała się z aparatem cyfrowym. Początkowo zdjęcia zastępowały jej szkicownik do malowanych później obrazów. Z czasem fotografia stała się jej drugą pasją. Mimo, iż poruszała się przy pomocy wózka inwalidzkiego, dużo podróżowała. Była ciekawa świata i ludzi.
Mirela Dziedziech urodziła się 10 października 1970 r. w Grudziądzu. Od połowy lat dziewięćdziesiątych uczestniczyła w zajęciach artystycznych prowadzonych przez Centrum Rehabilitacji im. bp. Jana Chrapka, oraz w Warsztatach Terapii Zajęciowej w Mniszku. Tam pogłębiała i rozwijała swoje umiejętności, czerpała satysfakcję i radość płynące z procesu tworzenia i wyrażania siebie przez sztukę. Na początku Jej opiekunem był grudziądzki artysta malarz Józef Mrotek, potem pracowała pod okiem historyka sztuki Grzegorza Sprusika. Specjalizowała się w pejzażach – jednym z głównych źródeł natchnienia były dla Niej uroki lasu rudnickiego. Nie stroniła od martwej natury. Fascynowały Ją także twarze, ale ze względu na trudności manualne musiała zmienić formę portretowania. Zamiast malować czy rysować postaci, zaczęła je fotografować.
Brała udział w licznych plenerach, przeglądach i wystawach prac osób niepełnosprawnych. Swoje prace prezentowała na dwóch wystawach indywidualnych w 2012 i 2016 w Grudziądzu oraz m.in. na Międzynarodowym Biennale Sztuk Plastycznych w Krakowie (1998, 2000), wystawach zbiorowych w Warszawie, Kluczborku, Ustce, Pułtusku, Ostrowcu Świętokrzyskim, Kałkowie-Godowie, Bydgoszczy, Ciechocinku, Bielsku Białej. Kilkakrotnie zostawała laureatką Ogólnopolskiego Przeglądu Twórczości Artystycznej Niepełnosprawnych w Grudziądzu – w 1999 r. otrzymała wyróżnienie, a w następnych latach nagrody: trzecią (2003), pierwszą (2008 i 2010) i drugą (2011).
Miała wspaniałe wyczucie barwy, kompozycji i nastroju. W komentarzu do Jej wystawy indywidualnej „Od świtu do zmierzchu” w Grudziądzu (2012) Grzegorz Sprusik napisał:
„Pejzaże Mireli Dziedziech to efekt fascynacji naturą, to suma subiektywnych refleksji, doznań i odczuć powstałych w trakcie bezpośredniego podpatrywania rzeczywistości, odkrywania jej tajemnic, poznawania jej kształtów, form i barw. W jej wiosennych, letnich i jesiennych pejzażach pojawiają się charakterystyczne dla rodzimego krajobrazu motywy: łąk i pól, drzew, parków, zagajników i lasów, strumieni, rzek, jezior i stawów. W swoich obrazach utrwala również przemijające i ulotne zjawiska zachodzące w przyrodzie.
Krajobraz jest dla artystki źródłem inspiracji, punktem wyjścia do budowania autonomicznej struktury malarskiej, impulsem do rozwiązywania problemów czysto malarskich. Pretekstem do poszukiwań rozwiązań formalnych i kolorystycznych związanych z wpływem światła na obrazowaną przestrzeń i jej formy. Światła zmieniającego się wraz z porą dnia i roku. W swoich obrazach nie naśladuje natury. Twórczo ją przekształca zachowując jednakże jej konkretne, rozpoznawalne, fizyczne kształty, które ulegają czasami zagubieniu, rozmywają się i zacierają swoje kontury. Prowadzi to do ukrycia rysunku i pozornej dematerializacji przedstawianych form, które można jedynie wyczuć pod warstwą barwnych plam.”
W ostatnich latach interesowała się również fotografią cyfrową, która sprawiała Jej wielką przyjemność. Potrafiła się nią bawić, wydobywać w swoich zdjęciach niewidoczne na pierwszy rzut oka szczegóły. Uczestniczyła w kilku weekendowych plenerach fotograficznych w różnych regionach Polski oraz w zagranicznych wyprawach fotograficznych. Miała bardzo słabe ręce, co oznaczało problemy z utrzymaniem aparatu. Musiał on być lekki i zawsze oparty np. na stole, podłokietniku wózka czy statywie. Aby mogła zrobić zdjęcie drobnego obiektu trzeba było ją do tego obiektu dowieźć lub obiekt do niej dostarczyć. Lubiła nie tylko fotografować, ale pasjonowała się też cyfrową obróbką zdjęć. Kręciła także filmiki.
Misię poznałem na działce Jej koleżanki. Miała wówczas nieco ponad 30 lat i była ładną, zawsze uśmiechniętą kobietą na wózku inwalidzkim. Cierpiała na rdzeniowy zanik mięśni postępujący z wiekiem, i który w końcu doprowadził do Jej odejścia.
Miała więcej odwagi od swoich koleżanek. Potrafiła śmiało jeździć po leśnych wertepach w Rudniku czy podczas wycieczek krajoznawczych, ale tylko gdy byłem w pobliżu i gdy mogła liczyć na moją pomoc. Cieszyła się z każdej możliwości wspólnego wyjazdu. Jej oczy błyszczały gdy wsiadaliśmy w Iławie do Pendolino czy do samolotu na Okęciu, udając się w podróż na południe Europy.
Była ciekawa wszystkiego, czy to widząc lewitującego mnicha w Bolonii czy też ruszający głową złoty pomnik Mozarta w Wiedniu. Musiała zagadać i dowiedzieć szczegółów. Podczas pobytu na Krecie, do słynnej Agia Sofia – jaskini Mądrości Bożej, leżącej kilkadziesiąt metrów nad dnem wąwozu Topolia, wniósł Ją z własnej inicjatywy przewodnik. Podobnie w Loutro. Choć mieliśmy najniżej położony pokój, na poziomie drugiego piętra, trzeba było pokonywać 40 kutych w skale kamiennych stopni. Z pomocą przyszła obsługa, która wciągała wózek, a rano przynosiła śniadanie. Posiłek spożywaliśmy w niecodziennej scenerii – na białym tarasie z widokiem na lazurowe morze, pływające białe jachty i promy w oddali. W takich chwilach Mirela potrafiła zapomnieć o swojej niepełnosprawności i była naprawdę szczęśliwa.
Bardzo łatwo nawiązywała kontakty i przyjaźnie czy to z profesorem belwederskim, magistrem czy osobą z zespołem Downa. Dla wszystkich była równym partnerem, i z każdym miała temat do rozmowy. I taką Ją ludzie zapamiętali. Jeszcze pół roku po śmierci zadano mi w bydgoskiej Operze Nova pytanie: „A pan dziś bez żony?”.
Mirela była silna. Na wyprawach fotograficznych życie zaczynało się od utrwalania wschodów słońca. Dlatego wstawała przed świtem, potem cały dzień zwiedzała i fotografowała, a wieczorem uczestniczyła w pogaduchach, czyli omawianiu wykonanych prac. Kiedy „wymiękałem”, trącała mnie łokciem i z uśmiechem mówiła: „Nie śpij”. Następnego dnia było podobnie. Wracała do Grudziądza wyczerpana, ale szczęśliwa. I malowała, malowała… Malowała to co uchwyciła na zdjęciach i co zapamiętała.
Wydawało się, że ma niespożyte siły. Niestety, walkę z chorobą przegrała. Nie okazywała, że jest coraz gorzej. Tydzień przed pójściem do szpitala byliśmy trzy dni w Warszawie na imprezie rodzinnej. Mirela była radosna jak zwykle.
Nie wierzyłem, że jej koniec jest tak bliski. Godzinę przed śmiercią, unosząc w górę rękę dawała wymowny znak, że odchodzi. Odpowiadałem jej żeby o tym nie myślała, że będziemy jeszcze zwiedzali świat. Przeczyła temu, kręcąc głową. Nie wiedziałem, że to pożegnanie. Wkrótce potem Jej serce zatrzymało się.
Zmarła w grudziądzkim szpitalu 22 kwietnia 2018 r. i została pochowana na cmentarzu parafialnym w Wielkim Tarpnie.
Wkrótce zorganizowano w Klubie Akcent (filia CK Teatr w Grudziądzu) wystawę pośmiertną obrazów Mireli, a z okazji pierwszej rocznicy śmierci w filii bibliotecznej przy ul. Mikołaja z Ryńska zorganizowano wystawę fotogramów.
/przyjaciel Adam/
For English version Look here